Post
autor: ポッテロ » 12 mar 2016, o 14:21
Więc ogólnie, dubbing jest... zaskakująco znośny, jeśli weźmie się pod uwagę jakość dotychczasowych dubbingów reżysera. Głosy głównych bohaterów co prawda mogłyby być znacznie lepsze – przede wszystkim pod Willa Arnetta, bo głos Wieczorka bardzo grubą kreską podkreśla to, że mamy do czynienia z dubbingiem – ale na dobrą sprawę ta się toto obejrzeć bez zgrzytania zębami. Spory plus za tłumaczenie, które jest bardzo naturalne, w odróżnieniu od przesadnie wygładzanych, sztucznych i poprawnych językowo szeptanek. Dialogistka nie traktowała widza jak jakiegoś osobnika żyjącego w bańce poprawności językowej, tak jak robią to szeptanki, więc rzuca mięsem, używa potocznego słownictwa, anglicyzmów, slangu – dzięki temu dialogi są „żywe” i realistyczne.
Z drugiej strony – szkoda, że Netflix zdecydował się na dubbing do akurat takiego serialu. To nic innego jak wydmuszka ze schematyczną fabułką i cienkim, denerwującym głównym bohaterem, zrobiona przez Willa Arnetta, żeby promować Willa Arnetta. Zdziwię się, jeśli to byle co dostanie drugą serię, tym bardziej, że pierwsza ma odpowiednie zakończenie.
A przy okazji, Startowi należy się bura za obsadę, a konkretniej za to, w jakiej formie została ona podana. Do każdego odcinka była osobna, mogli zrobić dwie, a co zrobili? Identyczną do każdego, na której wymienili całe cztery postaci i ekipę, zmieniając tylko numer odcinka. Hiszpanie czy Francuzi potrafili jakoś na jednej planszy podać całą ekipę, głównych bohaterów, drugoplanowych i dodatkowe głosy albo podzielić to na dwie plansze. Aktorów na odcinek nie było aż tak dużo, żeby studio nie mogło ich zmieścić. Gdyby Netflix miał zlecać dubbingi, a studia miałyby podawać obsadę w takiej robionej na odpierdol formie, to niech się wstydzą. SDI przy The Returned jakoś potrafiło się lepiej postarać.
Hey hey let’s go 喧嘩する
大切な物をprotect my balls
僕が悪いso let’s fighting
Let’s fighting love
Let’s fighting love