Post
autor: XYZ » 28 lip 2013, o 10:55
Dziś trochę o "polskiej szkole dubbingu" – dla tych, którzy nie wiedzą, lub wiedzą niewiele…;)
Wrócę do tematu w wolniejszej chwili (powołam się, m.in., na wypowiedzi Zofii Dybowskiej-Aleksandrowicz, w okolicznościach Festiwalu Filmów Dubbingowanych na Węgrzech, na którym sama miała niegdyś okazję prezentować własną pracę, oraz Zygmunta Kałużyńskiego.)
Dubbing, sam w sobie, jest bardzo swoistym, wyjątkowym zjawiskiem. To rodzaj oszustwa. Szlachetnego, bo nikomu nie wyrządza on krzywdy, a wręcz przeciwnie: przyświeca mu cel zbożny przecież, chwalebny. Jest formą tłumaczenia, ale nie wyłącznie w sensie lingwistycznym, także interpretacyjnym. Najkrócej mówiąc: jego rola to zapewnienie odbiorcy, widzowi komfortu. Masowemu odbiorcy…
W wielu krajach dubbing funkcjonuje od lat, praktycznie od chwili, gdy w filmie pojawiły się dialogi. I dubbinguje się tam wszystko. Stąd pomysł, żeby każdy aktor miał w danym kraju swojego głosowego "zamiennika". Sprawdziło się to. Zresztą dość często jest tak, że konkretny "zamiennik" mówi głosem bardzo zbliżonym do oryginału. Masowy odbiorca jest więc często przekonany, ulega iluzji (mniej lub bardziej świadomie daje się złudzeniu porwać…), że Robert de Niro, np. albo Sharon Stone – mówią, także!, jego, np. Francuza czy Włocha, językiem. Tu zapewne rodzi się owo wrażenie oszustwa: bo Francuz, np., myśli, że Sharon Stone doskonale włada francuskim, a to nieprawda przecież, złudzenie… Proste, banalne?
Samo brzmienie to jedno. Zdarza się, że aktor, który zostaje "zamiennikiem" zagranicznego kolegi po fachu, spełnia warunek identyczności brzmienia, a jednak ma się czasem wrażenie, że nie do końca wpasowuje się w konkretną rolę aktora, którego "dubluje". Nie zawsze ten sam aktor przypisany do de Niro, np., uwiedzie publiczność temperamentem, dramatyzmem, emocją, wrażliwością. Być może dlatego, że brzmienie nie zawsze współgra z całą przestrzenią samego filmu. Aktor na planie ma dużo więcej swobody, nie tylko stricte fizycznej, ale i twórczej. Tę przestrzeń dobudowują niejako, współtworzą inni wykonawcy, kostium, sceneria, dynamika, sposób filmowania, siła interpretacyjnego napięcia bądź wyciszenia, potem jeszcze muzyka kreująca nastrój, atmosferę. Sporo tego. Nie każdy, nawet dobry czy wybitny, aktor odnajdzie to wszystko przed mikrofonem.
Jeszcze jedno: w krajach, gdzie dubbinguje się wszystko, istnieje – faktycznie – tzw instytucja aktora dubbingowego, wyspecjalizowanego, skoncentrowanego głównie na tej działalności.
Może on być obdarowany talentem, ale… nikt pracujący w tej branży nie ma wątpliwości, że tam, gdzie dubbing króluje niepodzielnie, często jakość przechodzi w ilość. Czy powód to do zmartwienia? Być może to, po prostu, zdrowy pragmatyzm, nie stawiający zbyt wielkich wymagań masowemu odbiorcy. Inna sprawa, czy tzw masowy odbiorca rzeczywiście doceniłby hipotetyczny kunszt dubbingu do tasiemca typu "W kamiennym kręgu"…?
W Polsce dubbing stał się zjawiskiem "podwójnie" wyjątkowym, ponieważ narodził się w trochę innych warunkach. Przede wszystkim ekonomicznych; te niejako zdecydowały o powstaniu "polskiej szkoły dubbingu". U nas dubbingowało się tylko nieliczne, wybrane filmy, potem, gdy doszła telewizja, również seriale. U nas, można by się pokusić o stwierdzenie, ilość przeszła w jakość. Też – niby banał, ale czy do końca?
Od początku zajmowali się u nas dubbingiem ludzie wybrani, wyłuskiwani – czy to dialogiści, czy dyplomowani reżyserzy po szkołach teatralnych lub filmowych, dźwiękowcy z tzw prawdziwego zdarzenia, słowem: pasjonaci. Chcący udowodnić, że ich praca nie jest gorsza od pracy autorów samego filmu. Stąd poczucie i wielkiej odpowiedzialności, i wyjątkowe zaangażowanie na każdym etapie produkcji: od pisania dialogów, po nagrania, na które zapraszano wielkich i największych aktorów. Polska szkoła dubbingu to w jakimś sensie nie forma przekładu, ale sztuka reinterpretacji.
Kiedyś reżyser nie był reżyserem dubbingu, był Reżyserem. Pracującym także w teatrze, w filmie, w radiu. Znającym środowisko, wszystkich praktycznie aktorów, nie tylko ze sceny czy z filmu, często przyjaźniącym się z nimi prywatnie, wiedzącym, jakimi dysponują oni możliwościami; to była dla Reżysera najpełniejsza baza przy obsadzaniu, to dawało mu wielkie pole do popisu: jak obsadzić, żeby wybór był najtrafniejszy.
Wpisała się niejako w tradycję polskiej szkoły dubbingu wolność przy kompletowaniu obsady; to dlatego u nas aktor zagraniczny, z reguły, nie miał jednego głosowego/aktorskiego odpowiednika. Hołdowało się u nas zasadzie: Dubbing jako Sztuka nie tylko nie uznawał jakichkolwiek kompromisów, zawsze starał się o jak największą oryginalność.
Miał swoich zwolenników, wielbicieli, ale i zagorzałych przeciwników. Ale, chyba tylko prawdziwa Sztuka budzi skrajne emocje, prowokuje do rozważań, dyskusji.
Dziś to już wspomnienie tylko, ale jakże miłe…