Miriam Aleksandrowicz

Odeszła Miriam, Miśka. Mówiono na nią mama dubbingu a tytuł ten odziedziczyła po swej mamie Zofii Dybowskiej-Aleksandrowicz.

Miriam była, aktorką teatralną, dubbingową i reżyserką polskich wersji językowych filmów zagranicznych. Miriam była jedną z pierwszych osób, kiedy zacząłem zbierać materiały do historii polskiego dubbingu, do których zwróciłem się z prośbą o wywiad. Już po kilku dniach miałem go na swoim komputerze. Na osobiste spotkanie przyszło nam jednak trochę poczekać. Gdy w 2015 roku wybrałem się do Warszawy na spotkanie z paniami redaktorkami z warszawskiego oddziału SOF, zostałem zaproszony wraz z moim przyjacielem, fotografem Maciejem Grochalą do studia Sonika gdzie Miriam pokazała nam jak wyglądają nagrania do dubbingu. To wtedy Maciej zrobił piękny portret Miriam z różami. Portret bardzo się jej spodobał. Stwierdziła, że tylko Maciek potrafi zrobić jej piękny portret. Później wysłałem jej kubeczek z tym zdjęciem. Była zachwycona a kubek zaanektował Jacek Czyż, jej mąż, wtedy już bardzo chory. Stwierdził, że będzie pił tylko z tego kubeczka. Po jego śmierci otrzymałem od Miriam taką wiadomość:

– Chciałam Ci tylko napisać, że Jacek odszedł ode mnie razem z Twoim kubkiem z moim zdjęciem. Uwielbiał ten kubek, a ja chciałam, żeby miał coś ważnego i bliskiego….

Miriam urodziła się 1 września 1957 roku. Była drugim dzieckiem Zofii Dybowskiej-Aleksandrowicz, reżyser dubbingu i Tadeusza Aleksandrowicza, reżysera teatralnego.

Miriam w dubbingu debiutowała w wieku 5 lat. Jak wspominała, podpowiadano jej dialogi, bo nie umiała jeszcze czytać. Już po pierwszych nagraniach połknęła bakcyla dubbingu. Grała wtedy u boku takich sław jak Jan Kreczmar, Andrzej Seweryn, Marian Kociniak czy Mariusz Dmochowski z którym pracowała przy serialu „Sześć żon Henryka VIII” gdzie grała jego córkę, późniejszą Krwawą Mary. W filmach dubbingowanych w Polsce w latach 1950-1989 grali najwięksi polscy aktorzy dramatyczni. Zofia Dybowska-Aleksandrowicz uwielbiała aktorów a i oni ją. Jej dom był otwarty, jak wspominała Miriam – mama nigdy nie zamykała drzwi po południu gdyż inaczej tylko by się je otwierało i zamykało. Zawsze u nich byli goście. Miriam z mamą chodziły na spektakle do PWST gdzie mogły oglądać i później zapraszać do pracy w dubbingu młodych aktorów. To u Zofii debiutowali w dubbingu tacy aktorzy jak Krzysztof Kolberger, Krzysztof Kołbasiuk, Mirosław Konarowski czy Anna Seniuk. Wyrastając w takim domu – mówiła Miriam – musiałam zostać aktorką. Niestety, nie powiodło się jej przy egzaminach do Szkoły Teatralnej. Wtedy wypatrzył ją reżyser teatralny Henryk Mozer i zaproponował jej rolę Helenki w „Panu Jowialskim” w Teatrze w Gnieźnie.

Po roku pracy znów usiłowała dostać się na studia i znów bez powodzenia. Zofia postanowiła wysłać córkę za granicę by uczyła się, kształciła język i zobaczyła jak wygląda świat. Miriam wyjechała na pół roku do Paryża, gdzie była femme de menage – taką panią od dziecka, sprzątania itp. Wtedy Zofia będąc na wycieczce w Leningradzie spotkała Ewę Złotowską, która studiowała tam na reżyserii estrady. Po powrocie z Paryża, Miriam zdała na reżyserię estrady w Leningradzie z zamiarem zmiany studiów po roku na reżyserię teatralną. Okazało się jednak, że dla studentów zagranicznych nabór jest co dwa lata, więc rok spędziła na wydziale dramatu u słynnego Towstonogowa. Po roku przeniosła się do Kijowa gdzie skończyła studia. Na spektakl dyplomowy w Rosji wybrała sztukę białoruskiego pisarza nowej fali – „Próg” Dudajewa. Po raz pierwszy w sztuce rosyjskiej bohaterem był tu antybohater, czyli alkoholik. Dyplom w Polsce zrobiła w Toruniu w Teatrze im. Wilama Horzycy gdzie wyreżyserowała sztukę węgierskiego pisarza Istvana Csurki „Deficyt”.

Premiera premierą ale młoda matka z dzieckiem (Jan urodził się na drugim roku studiów) musiała rozejrzeć się za etatem i mieszkaniem służbowym. W tym czasie jej ojciec był dyrektorem Teatru w Białymstoku, więc dostała zatrudnienie w tym teatrze. Niedługo potem Miriam dostała stypendium teatralne, do teatru St. Etienne i została obserwatorem na festiwalach w Amiens i Lyonie. Po dwóch miesiącach stypendium wróciła do Polski. Okazało się, że ojciec Miriam przestał być dyrektorem teatru a nowy dyrektor nie chciał córki poprzednika u siebie na etacie. Miriam przeniosła się do Teatru w Płocku, do Tomasza Grochoczyńskiego. Później przeniosła się do Teatru „Maszkaron” Brunona Rajcy w Krakowie. Zaczęła też pracować w Piwnicy pod Baranami i wtedy spotkała ją ogromna tragedia – jej mama Zofia Dybowska-Aleksandrowicz i jej babcia zostały zamordowane w swoim mieszkaniu w Warszawie. Jeszcze przez rok Miriam mieszkała w Krakowie, nie mogła myśleć o przeprowadzce do Warszawy. Było ciężko, ale z pomocą przyszli przyjaciele jej i jej mamy z warszawskiego oddziału SOF, gdzie dostała propozycję pracy.

W tych latach nie było tak łatwo zostać reżyserem dubbingu. Miriam została asystentką Marii Piotrowskiej i pod jej kuratelą odbywała staż reżyserski. Na początku 1991 roku zrobiła swój film dyplomowy, amerykańską komedię „Bingo”. Miriam była jedną z ostatnich osób, które w ten sposób, zdając egzamin przed komisją ministerialną, otrzymała papiery reżysera dubbingu. Równocześnie pracowała jako aktorka dubbingowa. U Marii Piotrowskiej zagrała Dyzia w przygodach Kaczora Donalda. W SOF Miriam wyreżyserowała Disney’owskich „Aryskotratów” oraz „Bernarda i Biankę w krainie kangurów” (w kinach wyświetlanych w wersji mono, później Krzysztof Kołbasiuk opracował go w stereo na potrzeby VHS i DVD). Ze Studia Opracowań Filmów odeszła w roku 1995 do Studia Kobart. Było to pierwsze w Polsce studio które pracowało tylko na komputerach. Jak wspominała – w SOF chciała pracować do końca, ale otrzymywała coraz mniej pracy. Później przyszła propozycja etatu w Master Filmie. Na rynek polski wszedł Canal + i Master otrzymywał mnóstwo świetnych filmów do opracowania.

Niestety, Miriam otrzymywała głównie seriale. Wynikało to z tego, że … pracowała szybko. Kiedy przyszedł do zrobienia serial „Parker Lewis” i wiadomo było, że nie uda się go zrobić w terminie – dano go Miriam. Pracowali wtedy nad nim od 9 rano do 22 w nocy. Większość aktorów to była głównie młodzież. Po nagraniach Miriam rozwoziła ich do domów. Udało im się ten serial zrobić w terminie z czego była bardzo dumna. W Masterze przepracowała 5 lat i przeszła do Studia Green. Niestety, studio to wkrótce zostało zamknięte. Miriam przez 6 miesięcy była bezrobotna i wtedy otrzymała propozycję pracy w Studio Sonika w którym pracowała do swojej śmierci. Niezwykła życzliwość i opieka jaką otaczała aktorów grających w jej filmach sprawiła, że była powszechnie nazywana mamą dubbingu. Jej syn Jan jest reżyserem i aktorem filmowym i dubbingowym a jej wnuk Modest (obecnie 11-latek) równie świetnie się spisuje jako aktor dubbingowy.

Jeszcze nie tak dawno odbyła się premiera serialu Netflixa „Lost Ollie” który pięknie wyreżyserował Jan Aleksandrowicz-Krasko a zagrał w nim Modest wraz z babcią. Miała piękny, charakterystyczny niski głos, śmiała się, że nikt nie chce obsadzać jej w roli księżniczek, natomiast często dostaje role zrzędliwych staruszek – jak mówiła – pewnie dlatego, że ma już odpowiedni wiek a nie ma jeszcze demencji. To jej głosem mówiła hiena Shenzi w „Królu lwie”, wspaniała Muriel w „Chojraku – tchórzliwym psie”, była panią Foster w „Domu zmyślonych przyjaciół pani Foster”, zwariowaną babcią w „Krudach”, udatnie dubbingowała Judi Dench w słabiutkim filmie „Artemis Fowl” i tu w pełni ukazało się jej mistrzostwo i klasa – po prostu była tam najlepsza. Pozostało po niej ponad 100 filmów zagranicznych zrealizowanych przez nią w polskiej wersji językowej.

Była osobą ciężko doświadczoną przez los – zabójstwo jej matki i babci, później ciężka choroba i śmierć jej męża. Jednak zawsze pogodna, spieszyła innym z pomocą – czy to chorym w hospicjum, czy bezdomnym zwierzętom. Na pozór szorstka, była jedną z najbardziej empatycznych osób jakie znałem, wspominał Jakub Kamieński i niech to będzie najlepszym określeniem jej sposobu bycia.

Często dzwoniłem do Miriam, czy to z jakimś pytaniem, czy po prostu by pogadać i zawsze spotykałem się z życzliwością. Kiedy tylko przyjeżdżaliśmy z Maciejem do Warszawy, ja – by przeprowadzać wywiady z ludźmi z dubbingu, Maciej – by ich fotografować, Miriam zawsze znajdowała czas by spotkać się z nami. Kiedy podczas mojej pierwszej rozmowy z nią powiedziałem, ze marzę o tym by przeprowadzić wywiad z Danutą Szaflarską, wtedy już ostatnią żyjącą z twórców pierwszego powojennego dubbingu – od razu sięgnęła za telefon, ze słowami – Ja wam to załatwię. Przecież wychowałam się na kolanach Danusi.

I rzeczywiście już tydzień później przeprowadziliśmy prawie trzy godzinną rozmowę z panią Danutą, która nie lubiła i nie udzielała wywiadów. Kiedy dzwoniłem do niej po raz ostatni by zdać relację z naszego ostatniego spotkania z Dominiką Kluźniak, wspaniałą aktorką dubbingową, do którego doszło dzięki Miriam – powiedziała: No i co? Dominika to sama słodycz, nie mówiłam? Spytałem, ale co masz taki słaby głos? – Wylądowałam w szpitalu, ale nie martwcie się, jestem dobrze zaopiekowana. Kiedy dzwoniłem tydzień później, usłyszałem – Właśnie jestem w domu, między szpitalami, z jednego wyszłam i zaraz idę do drugiego. Trzy dni później dostaję telefon od pana Tomka Grochoczyńskiego i chwilę później od Tomasza Marzeckiego – Miriam zmarła pół godziny temu.

Mawiała – I znowu ktoś w rozmowie ze mną nazwał mnie legendą dubbingu a czy ja jestem taka stara?

Miriam, kochana, jesteś legendą i pozostaniesz nią na zawsze w sercach tych, którzy Cię znali.

Zbigniew Dolny

Artykuł jest przedrukiem 15-16 numeru Pisma Związku Artystów Scen Polskich ZASP który ukazał się w grudniu 2023 roku.

Odpowiedz