Arszenik i stare dubbingi: „Śnięty Mikołaj”

Pierwotnie planowałam w tym cyklu pisać tylko o polskich dubbingach aktorskich, które powstały w czasach PRL-u. Głównie dlatego, że do bardzo niewielu z nich mamy obecnie dostęp – mniej lub bardziej oficjalny – a ponadto równie mało jest w obiegu ich starannych omówień. No i taka konkretna cezura jak przemiana ustrojowa ułatwia wyraźne określenie pola zainteresowań. Co zmieniło moje założenia w tej kwestii? Zeszłoroczna okołoświąteczna ramówka telewizji Puls, gdzie można było trafić na ładną garść bożonarodzeniowych, zdubbingowanych filmów. Wśród nich był Śnięty Mikołaj. Tytuł znany i lubiany, można nawet bez oporów powiedzieć, że kultowy. Ale jako dziecię karmione przez lata telewizyjnymi powtórkami wersji lektorskiej dotąd nie miałam zielonego pojęcia, że ten film na potrzeby dystrybucji kinowej był dubbingowany! Na dodatek taka wersja już od co najmniej roku jest emitowana tu i ówdzie, co cieszy bardzo. Wiecie dlaczego? Bo okazuje się, że z dostępnością kinowych aktorskich „dublaży” z lat 90. (zwłaszcza pierwszej połowy) też czasami szału nie ma.

Brzmi absurdalnie? Wydawałoby się, że w dobie kaset wideo oraz kablówki powinno przetrwać ich więcej? Otóż niekoniecznie. Jeśli film później nie ukazał się na VHS/DVD ani nie prześmignął przez kanały telewizyjne w zdubbingowanej dla kina wersji, takowa zniknęła w niebycie. Śnięty Mikołaj jako obraz przejęty jeszcze na etapie produkcji przez Disneya był na swój sposób zabezpieczony, bo ta konkretna firma raczej stara się dbać o zachowanie swoich dubbingów – przynajmniej dopóki nie wpadnie na pomysł reduba. Zapewne dzięki takiej polityce film trafił do Pulsu w pełnoprawnej polskiej wersji, a ja mogłam sprawdzić, jak wyglądał aktorski „dublaż” w roku pańskim 1995. Czyli jakieś… 25 lat temu. I pomyśleć, że to czasy poprzedniego ustroju politycznego wydawały mi się odległe!

Ktoś mógłby powiedzieć, że sam film jest banalny. Wszak tyle już było w popkulturze różnych historii o tym, jak to wszelkiej maści bohaterowie z różnych przyczyn musieli – dosłownie i w przenośni – wejść w buty Świętego Mikołaja. Ale ile z nich traktowało taką zamianę jako permanentne zobowiązanie? Stosunkowo niewiele. Podobnie jak mało jest podobnych tytułów, łączących bajkową atmosferę świątecznej przygody z przygnębiająco wręcz przyziemnymi problemami, a jednocześnie niepopadających w jakąś pretensjonalność czy formalną toporność. No i do tego jeszcze Tim Allen w głównej roli. Nic dziwnego, że ten film od dekad pozostaje jednym z bożonarodzeniowych hitów i niewątpliwych pewniaków świątecznych ramówek telewizyjnych.

Jedna kwestia nie pozostawia wątpliwości – już na dzień dobry trzeba zdać sobie sprawę, że nie można oceniać dubbingu Śniętego Mikołaja (ani żadnego innego z tamtego okresu) w kategoriach obowiązujących obecnie w tego rodzaju regionalizacjach. Tamten styl był inny, wtedy uznawany za najlepszy i trzeba się z jego prawidłami pogodzić. Czy to z nieco ciężkimi, zbyt poważnymi głosami czy z ich dopasowaniem bardziej pod postacie niż pod aktorów. Niektóre zestawienia się w takiej konwencji sprawdzą. Nieodżałowany Krzysztof Kołbasiuk jako grany przez Tima Allena Scott Calvin, tytułowy Mikołaj, jest niemal doskonały. Słucha się go z prawdziwą przyjemnością i wierzy się w jego kreację – choć wiadomo, że dobrany był bardziej pod Scotta po świątecznej przemianie niż przed. Karina Szafrańska w roli jego byłej żony, Laury, też brzmi co najmniej dobrze. Ale z drugiej strony trudno mi było przekonać się do Neila podkładanego przez Januarego Brunova czy niektórych pomniejszych postaci, przy których w różnym stopniu doświadczałam czegoś, co czasem określamy dość niejasno jako „efekt dubbingu”. Po prostu czuć, że obraz i dźwięk to trochę jakby dwa osobne byty. Jednym będzie takie zjawisko przeszkadzać, inni odkryją w nim nostalgiczny urok aktorskich dubów z lat dziecinnych – co kto lubi. Ciekawy jest przypadek małego Charliego Calvina. Według fabuły ma sześć lat, grający go Eric Lloyd podówczas liczył sobie osiem wiosen, ale dubbingujący tę postać w polskiej wersji Jacek Wolszczak był już praktycznie nastolatkiem. I nie da się ukryć, że mimo prób zatuszowania tę różnicę wieku słychać. Momentami nawet bardzo. Zwłaszcza że pozostali bohaterowie dziecięcy mówią głosami jednak lepiej dopasowanymi do ich nieletniej aparycji. Skąd taka decyzja pani reżyser Ewy Złotowskiej wobec tej jednej postaci? Nie wiem i zapewne nigdy się nie dowiem. Dobra wiadomość jest taka, że Wolszczak ma kilka niezłych momentów, więc rozumiejąc dubbingowe realia epoki, można spróbować przyzwyczaić się do nie całkiem naturalnego głosu Charliego. Poza tym, jakby nie patrzeć dziecko – nawet takie zbyt wyrośnięte – w roli dziecka jest zawsze lepszym rozwiązaniem niż popularne przez lata angażowanie w takiej sytuacji dorosłych aktorek.

Paradoksalnie najbardziej przypadł mi do gustu głos, który w teorii mógłby części odbiorców wydać się raczej dziwnym pomysłem obsadowym. Józef Mika jako Bernard, najwyższy rangą wśród pomagających Mikołajowi elfów. To aktor, który totalnie nie kojarzy mi się z dubbingami aktorskimi – potężną większość jego dorobku w tej dziedzinie stanowią animacje. Charakterystyczny głos teoretycznie predestynuje go do kreskówek, ale… Słuchając jego występu w Śniętym Mikołaju, zaczęłam się zastanawiać, czy reżyserzy dubbingu przypadkiem nie przegapili okazji, żeby obsadzać Mikę w spolszczeniach „ludzkich” filmów trochę częściej. W roli Bernarda nie jest wcale zbyt przerysowany ani nie brzmi za ciężko, a na pewno nie ciężej niż reszta obsady. Niewprawne ucho raczej nieprędko wychwyci jakiekolwiek podobieństwo do Ryjka, hrabiego Kaczuli czy innych znanych rysunkowych bohaterów, mówiących głosem tego samego aktora. I przede wszystkim – gdybym później tego nie sprawdziła, nie uwierzyłabym, że wcielającego się w Bernarda, zaledwie 16-letniego Davida Krumholtza, dubbinguje facet dwukrotnie starszy. O ile przy Charliem-Wolszczaku o wiele mniejsza różnica wieku rzucała się w uszy, o tyle tutaj to jakoś po prostu pasuje. Nie będę wam wkręcać, że Mika brzmi tu jak typowy nastolatek (bo nie za bardzo tak jest), ale… no, powiedzmy, że jak dwudziestoparolatek, w dodatku raczej z pierwszej połowy dekady niż z drugiej. Ogólnie arcyprzyjemnie mi się tego Bernarda słuchało i podejrzewam, że ta rola będzie moją ulubioną w dorobku jego aktora głosowego.

I tylko jedną rzecz w tym dubie psuje nam era HD – przy obecnych możliwościach sprzętowych da się wychwycić, że gwary częściowo pozostawiono z oryginału…

Śnięty Mikołaj należy do tych dubbingów, w wypadku których pojawia się nam taki zabawny dysonans. Niby widzimy, zwłaszcza z perspektywy lat, że nie jest to dub idealny i żadna doza nostalgii tego nie zatuszuje do końca. Ale zarówno sam film, jak i jego polska wersja językowa, mają swój specyficzny urok, dzięki któremu wszystkie niedoskonałości – zarówno te pierwotne, jak i nabyte z czasem – schodzą na dalszy plan. Trochę jak te niemal memiczne, bożonarodzeniowe sweterki. Niby na nie narzekamy, ale w gruncie rzeczy nie wyobrażamy sobie bez nich ani świąt, ani ich jedynej w swoim rodzaju atmosfery. Wprawdzie do Gwiazdki mamy jeszcze sporo czasu, ale już się zastanawiam: czy w tym roku na Boże Narodzenie któraś telewizja ponownie uraczy nas Śniętym Mikołajem, zamiast męczyć Kevina samego w domu, którego zresztą nikt do tej pory nie zdubbingował?

Grafiki wykorzystane w tekście: © Walt Disney Pictures

Odpowiedz