
Choć mamy XXI wiek i wydawałoby się, że ludzie przeszli do porządku dziennego z obecnością zjawiska dubbingu w mainstreamie, to rzeczywistość jest o wiele mniej różowa. Największym problemem najczęściej nie jest jednak niechęć samych widzów, a różnego rodzaju popkulturowi dziennikarze czy blogerzy, przedstawiający tę formę tłumaczenia w negatywnym świetle na podstawie niesprawdzonych lub przekłamanych informacji. Niby tutaj zawsze można to wszystko zbyć stwierdzeniem, że tacy ludzie chcą zaistnieć za wszelką cenę, dlatego plotą, co im ślina na język przyniesie. Jednak trudno znaleźć sensowne wytłumaczenie, kiedy nieprawdziwe informacje o krajowym dubbingu rozpowszechniają osoby cieszące się dużą renomą w branży i dotychczas uchodzące za przychylne rozwojowi tego rodzaju spolszczeń.
Taką przykrą niespodziankę sprawił parę dni temu Tomasz Raczek, krytyk filmowy, w przeszłości często wypowiadający się o dubach w pozytywnym tonie i stawiający je ponad wszechobecnymi szeptankami. W opublikowanej na swoim kanale wideorecenzji filmu Artemis Fowl zawarł garść tak dramatycznie niesprawdzonych i krzywdzących stwierdzeń na temat dubbingu, że nie dało się obok nich przejść obojętnie. Zwłaszcza jeżeli posiada się choć minimalne pojęcie o tym, jak ta branża obecnie funkcjonuje.
Pan Raczek delikatnie mówiąc nie był zachwycony polską wersją Artemisa Fowla, a za przyczynę takiego stanu rzeczy uznał rzekome słabości systemu pracy nad krajowymi dubbingami, przede wszystkim pobieżnie przeprowadzane castingi. Niesłusznie, ponieważ dobór głosów do dubów produkcji dużych filmowych graczy – takich jak Disney, Warner i tym podobne – odbywa się z zachowaniem należytej staranności. Bierze w nim udział strona amerykańska, która z pomocą polskiego przedstawiciela wybiera odpowiednich aktorów, dokonując selekcji spośród sporego grona kandydatów. I nie jest to żadna wiedza tajemna, bo bez problemu można znaleźć wywiady z twórcami dubbingu, w których opowiadają oni, często ze szczegółami, o tej części pracy. Zarówno reżyserzy (Waldemar Modestowicz w rozmowie z dubbing.pl), jak i aktorzy (Wojciech Duryasz w rozmowie z gildia.pl) czy też osoby łączące zawodowo obie te funkcje (Piotr Kozłowski w rozmowie z Krytykami z pierwszego piętra).

Drugą ryzykowną – żeby nie powiedzieć, że wręcz obraźliwą – tezą postawioną przez pana Raczka jest określenie dubbingu jako „przechowalni marnych talentów” aktorskich, którym nie powiodło się w innych dziedzinach kultury. Trochę pachnie hipokryzją sugestia, że ograniczenie swojej pracy zawodowej tylko do tej konkretnej branży miałoby komuś uwłaczać, skoro w tym samym filmiku pan krytyk mówi o polskim dubie jako o sztuce. Poza tym… Ujmę to tak. Z racji zarówno zainteresowań, jak i zawodu, staram się w miarę na bieżąco śledzić krajowy rynek aktorski. Przyglądam się też uważnie temu, jak wygląda branża dubbingowa w innych państwach. Wniosek z tego wysnułam jeden. Nie ma chyba w Europie drugiego takiego miejsca, gdzie aktorzy użyczający głosów z powodzeniem funkcjonowaliby również w filmie, teatrze, telewizji. A w Polsce tak właśnie jest. Nie zapominajmy też o tym, że poświęcenie się wyłącznie dubbingowi wcale nie musi wynikać z porażki na innych polach, a na przykład z niechęci do mechanizmów rządzących ekranem i sceną. Przykładowo na pewnym etapie swojej kariery Jacek Braciak zrezygnował całkowicie z pracy w teatrze, bo przestała mu ona odpowiadać. Czy to oznacza, że film oraz telewizja w jego wypadku stały się „przechowalnią marnego talentu teatralnego”?
Argument typu „w dubbingu pracują tylko nieudacznicy” brzmi jeszcze bardziej niedorzecznie w kontekście ocenianego przez pana Raczka filmu. Bo jakie nazwiska mamy w polskiej wersji Artemisa Fowla? Przemysław Sadowski. Artur Dziurman. Rafał Zawierucha. Jerzy Schejbal. To chyba nie wymaga komentarza.
Swoją drogą totalnie boli mnie użycie przez osobę o takim doświadczeniu argumentu odwołującego się do Shreka – nie dość, że umieszcza się tu dubbing animacji w dyskusji o dubie aktorskim, to jeszcze mówimy o opracowaniu owszem, świetnym, ale przechwalonym ponad miarę.
Przyczyną tak krzywdzącego podejścia pana Raczka do współczesnego dubbingu okazało się… umiłowanie do dublaży sprzed lat. Nadmierne, jak widać, wręcz mitologizujące tamte opracowania. Pan Raczek rozpływa się nad polskimi wersjami brytyjskich seriali takich jak Elżbieta, królowa Anglii, Ja, Klaudiusz czy Saga rodu Forsyte’ów, opowiadając, że tutaj duby były niczym inscenizacje. Tylko że jak inaczej miałyby one się prezentować, skoro te konkretne tytuły to produkcje do bólu teatralne w swojej formie? Gdyby teraz stworzono serial w podobnym stylu i byłby on dubbingowany, to pewnie też aktorzy graliby szeroko i „inscenizacyjnie”. Współczesne odcinkowce stawiają na bardziej „codzienne”, naturalniejsze podejście, dlatego ich polskie wersje również tak brzmią.

W związku z wyżej wymienionymi kwestiami, pod wideorecenzją pojawiło się wiele komentarzy, których autorzy zwracali uwagę na nierzetelność takiego podejścia pana Raczka. Niestety wśród nich trafiły się i takie, które – choć ich autorzy zapewne mieli dobre intencje – wcale nie pomagały. Mam tu na myśli przede wszystkim długą wypowiedź mojego redakcyjnego kolegi, Zbigniewa Dolnego, którego wiedzę na temat historii dubbingu wszyscy bardzo szanujemy. Niestety to, co napisał o współczesnym dubie, jest bardzo nieuczciwe wobec obecnych twórców tej dziedziny, bo deprecjonuje ich działania na rzecz mitologizowania branżowej przeszłości.
Zupełnie nie rozumiem zarzutu wobec aktualnych reżyserów dubbingu, że nie wszyscy mają wykształcenie w kierunku reżyserii i przez to mieliby być gorsi od swoich dawnych poprzedników. Pan Dolny zwraca uwagę, że teraz często reżyserują aktorzy. Co jest w tym złego? Jeżeli mają odpowiednie predyspozycje, jeżeli przez lata pracy aktorskiej w dubbingu nabrali doświadczenia, dlaczego mieliby nie próbować? Chciałabym zauważyć, że na przykład w teatrze takie sytuacje zdarzają się od lat i naprawdę rzadko budzą jakiekolwiek zastrzeżenia, jeżeli dają dobre efekty. Dlatego oceniajmy to, jak dani reżyserzy dubbingu pracują, a nie jakie posiadają papierki, bo nie są one gwarancją jakości.
Ciekawe są kwestie rzekomego niedofinansowania obecnych dubbingów i niedoborów kadrowych wśród osób odpowiedzialnych za dialogi. Takie informacje nie funkcjonują w powszechnym obiegu, zapewne ze względu na różnorakie klauzule poufności. Skąd więc pewność, że te duby są robione za „psie pieniądze”, bez kontroli jakości? Taki, a nie inny kształt warstwy dialogowej może wynikać głównie z tego, że po prostu język polski przez lata się zmienił i niektóre zwroty potoczne czy formy niegdyś uchodzące za niedbałe stały się bardziej akceptowane. Poza tym nie oszukujmy się – wiele współczesnych tytułów, które otrzymują dub, nijak nie należy do kategorii filmowych arcydzieł i nie znajdziemy w nich bohaterów mówiących literacko.
Stwierdzenie, że postęp techniczny pozwalający aktorom nagrywać swoje kwestie osobno zabił dubbing, również jest dla mnie niejasne. Rozumiem, że można mieć sentyment do dawnych czasów, fantastycznych historii wynikających ze spotkań przedstawicieli różnych generacji w studiu nagraniowym, ale… Po primo – technika zwyczajnie musi iść do przodu, czy nam się to podoba, czy nie. A po secundo – nie można traktować postępu technicznego jako źródła wszelkiego zła, zwłaszcza że solowe nagrania ogromnie ułatwiły i przyśpieszyły pracę nad dubbingami. Już nie trzeba powtarzać całej sceny z udziałem stada aktorów tylko dlatego, że jeden z nich się pomylił. Montażyści oraz dźwiękowcy mają większe pole manewru. Za to, że aktor w danym dubbingu brzmi, jakby mówił do ściany, a nie do partnera, należy winić jedynie jego samego tudzież jego pospołu z reżyserem, który nie potrafił z delikwenta wycisnąć odpowiedniego brzmienia.

Trzeba to powiedzieć głośno. Przy całej sympatii dla dawnych dubbingów, nie wszystkie były idealne, mimo nakładu pracy. Jednak trudno jest to zweryfikować przeciętnemu widzowi, bo dostęp do starych opracowań jest z różnych przyczyn utrudniony. Może warto zawalczyć o zmianę takiego stanu rzeczy?
Nie jest to niestety pierwszy raz, kiedy ludzie teoretycznie przychylni dubbingowi w praktyce paskudzą do własnego gniazda, utrwalając stereotypy dotyczące tej dziedziny. Ale wcześniej nie zdarzyło się, żeby robili to ci, których opinia w temacie tak bardzo się liczy. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak wielką szkodę takie zachowanie może przynieść całej branży. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy punkt widzenia przeciętnego widza nadal jest silnie kształtowany przez opinie osób uznawanych za autorytety w dziedzinie filmu i okolic, a dystrybutorzy, telewizje czy platformy streamingowe biorą sobie do serca takie głosy z przestrzeni publicznej przy decydowaniu o zleceniu dubbingu. Czy częściej – nie oszukujmy się – niezamawianiu go wcale. Jednak pewnym pocieszeniem jest fakt, że strony poświęcone polskiemu dubbingowi praktycznie wszystkie, jak jeden mąż, skrytykowały całe opisywane tutaj zdarzenie. I tego się trzymajmy.
Grafika wykorzystana w nagłówku: © Tribeca Productions / Walt Disney Pictures. Pozostałe zdjęcia autorstwa: TheAngryTeddy, Free-Photos i Skitterphoto.
Jeszcze nie widziałem, lecz zdaje się, że (niestety!) sam film jest po prostu słaby, niezależnie od tego czy oglądany z dubbingiem czy z napisami. Oto dla przykładu wyimki z recenzji Jakuba Demiańczuka z Tygodnika „Polityka” nr 32 (3273), 5.08-11.08.2020, s 73. Uwaga: nie ma w niej ani słowa o polskim dubbingu.
„Pomysł na scenariusz utknął [ . . . ] w hollywoodzkich trybach na kilkanaście lat. I powinien tam pozostać, bo film, który w końcu powstał, jest dramatycznie zły. Fabularnie miałki [ . . . ] – pozbawiony oryginalności, wdzięku i jakiejkolwiek chemii między bohaterami. Na dodatek topornie zrealizowany, ze zbytnią wiarą, że efekty specjalne będą w stanie zastąpić emocje i humor. Nie byłoby zresztą o czym pisać, ale reżyserem „Artemisa Fowla” jest Kenneth Branagh. Znakomity aktor i wybitny inscenizator Szekspira niestety po raz kolejny potwierdził, że z widowiskowym kinem gatunków zdecydowanie mu nie po drodze.”
* * *
Na tę ekranizację książek harrypotteropodobnych będę się wybierał z pewną taką ostrożnością. Ogólna strategia dobierania tytułów do zdubbingowania często okazuje się taka, iż to polski dubbing ma się stać elementem ratującym całość. Ja tak to odbieram. Zaś efekt długofalowy jest taki, że wielu Polaków stereotypowo zaczyna kojarzyć dubbing po prostu ze słabymi filmami. A tak być nie powinno.
Teraz już tego problemu, przynajmniej przez najbliższe dwa lata, nie będzie. COVID-19 wymiótł widownię z polskich kin i o ile sytuacja się nie zmieni to zlecanie dubbingów do produkcji aktorskich, zwłaszcza tych z kategorią PG-13, może być niedochodowe, bo zwyczajnie mało kto pójdzie na to do kina, nawet na wersje z napisami. Wcale się nie zdziwię jak filmy komiksowe z kategorią PG-13 zaczną być wypuszczane z napisami, no chyba, że dystrybutor będzie zlecał dubbing dla zachowania ciągłości polityki zakładając, że po ustaniu pandemii sytuacja powinna wrócić do normy.
Filmu Artemis Fowl nie mam zamiaru oglądać i nawet dubbing mnie do tego nie zachęci. Prawda jest taka, że jeśli jakiś kinowy film aktorski dostanie dubbing to są duże szanse, że będzie to kiepski film. Filmy aktorskie warte uwagi o których wiemy, że w obecnym roku dostaną dubbing można policzyć na palcach jednej ręki.
Filmy komiksowe , przynajmniej te od Disneya raczej powinny dostać dubbing . I to pomimo że przy „Kingsmanie” i „Śmierci na Nilu” Disney się nie popisał . Zwiastun „Eternals” który kiedyś powinien w końcu ujrzeć światło dzienne owe światło rzuci jeżeli chodzi o politykę Disneya odnośnie dubbingowania filmów Marvela.
To Fałszywa dwunastka jest niby arcydziełem?! Gdzie pierwszy dialog odrzucił mnie w niedoborze głosów!
Wywołany do tablicy przez Daguchnę, zostałem zmuszony do odpowiedzi, choć przyrzekałem sobie nigdy nie wdawać się w polemikę i raczej nie wypowiadać się źle o dubbingu. Trudno.
I jeszcze jedno podkreślenie – mówimy tu wyłącznie o filmach aktorskich, nie o animacji.
Daguchna pisze: „…W opublikowanej na swoim kanale wideorecenzji filmu Artemis Fowl zawarł garść tak dramatycznie niesprawdzonych i krzywdzących stwierdzeń na temat dubbingu, że nie dało się obok nich przejść obojętnie. Zwłaszcza jeżeli posiada się choć minimalne pojęcie o tym, jak ta branża obecnie funkcjonuje….Pan Raczek delikatnie mówiąc nie był zachwycony polską wersją Artemisa Fowla, a za przyczynę takiego stanu rzeczy uznał rzekome słabości systemu pracy nad krajowymi dubbingami, przede wszystkim pobieżnie przeprowadzane castingi.”
Po pierwsze: proponuję czytać – słuchać ze zrozumieniem – otóż pan Tomasz przez pierwsze 20 minut recenzji tłumaczy dlaczego ten film jest tak dramatycznie zły i tu nie może być dyskusji – jest zły i kropka. Przytoczę tu zdanie pana Mariusza Arno-Jaworowskiego, który w rozmowie ze mną użył stwierdzenia, że aby dubbing był dobry musi być sam film dobry. Popieram w całej rozciągłości. Nie można zrobić dobrego dubbingu do złego filmu. Może być on co najwyżej poprawny warsztatowo. Dubbing może w ocenie filmu co najwyżej podnieść jego ocenę o jedną gwiazdkę, ale zdarza się to niezwykle rzadko. W moim poście pod recenzją podałem taki przykład, jest to wypadek filmu Spielberga „Hook”. Tomasz Raczek mówił, że film jest zły a sam dubbing jeszcze go dobił. Cóż, to jego zdanie i ma do tego prawo.
Kilka dni temu rozmawiałem z panią Elżbietą Łopatniukową i mówiłem jej o tej recenzji. Mówiłem, że zrobiła się z tego afera, mnóstwo ludzi zaczęło bronić dubbingu. Stwierdziłem, że to dobrze, gdyż zawsze słychać tylko narzekania. Ale jak to się ma do recenzji? Raczej słabo. Powiedziałem, że Raczek użył sformułowania, że „dubbing jest przechowalnią marnych talentów” (dodał od razu, że „nie musi tak być, ale czasem tak bywa) i usłyszałem: – ale zawsze tak było!
– Pani Elżbieto, jak to?
– No jak to. Pana ukochany aktor dubbingowy Henryk Czyż pracował u nas przez prawie całe swoje życie. Był fantastyczny w dubbingu, zdolny, niesamowicie przydatny ale przecież kariery w filmie i teatrze nie zrobił. Z czego to wynikało? Może z tego, że po prostu nie miał szczęścia, nie miał siły przebicia, nie natrafił na swego reżysera. Ale nie to jest ważne – pracował z nami i był świetny. Inny przykład: Czesław Byszewski – ukochany aktor Seweryna Nowickiego. Kiedyś nawet z Jankiem Moesem daliśmy do zatwierdzenia tablice które umieszczało się w filmie z wyszczególnieniem kto co robił i przy każdej roli wpisaliśmy: Czesław Byszewski. Była wielka awantura bo tablice zatwierdzono i nikt się nie kapnął, w ostatniej chwili ktoś wyłapał ten dowcip. On też kariery w filmie i teatrze nie zrobił. Mogę podać wielu takich aktorów.
* Daguchna: „… Pan Raczek … za przyczynę takiego stanu rzeczy uznał rzekome słabości systemu pracy nad krajowymi dubbingami, przede wszystkim pobieżnie przeprowadzane castingi. Niesłusznie, ponieważ dobór głosów do dubów produkcji dużych filmowych graczy – takich jak Disney, Warner i tym podobne – odbywa się z zachowaniem należytej staranności. Bierze w nim udział strona amerykańska, która z pomocą polskiego przedstawiciela wybiera odpowiednich aktorów, dokonując selekcji spośród sporego grona kandydatów…”
– odpowiadam – i co z tego? Nic. Obcokrajowiec nie może dostrzec, nawet za pomocą aparatury mierzącej głosy, ich skalę itp., jaki ten głos jest i jak brzmi dla ucha słuchacza danego kraju. Kiedyś zapytałem znajomych Francuzów, dlaczego wasze dubbingi są tak słabe. Podałem przykłady – ależ co mówisz! Są świetne. Dubbingi niemieckie dla mojego ucha brzmią dość topornie – i co z tego. Niemcom się podobają. Inny przykład – jak już zapewne wiecie, moim ukochanym filmem jest włoskie „Przybycie Tytanów” , oglądałem ten film ponad 700 razy. W filmie tym występowali aktorzy włoscy którzy byli dubbingowani przez … włoskich aktorów dubbingowych. Giuliano Gemma, który wystąpił w ponad 100 filmach (!) w prawie połowie był dubbingowany. Ponieważ ciekawiło mnie który film jest z jego prawdziwym głosem a mam ich chyba z 50, starałem się „wyłowić” to uchem. Nie dało rady. W takim wypadku przy ustalaniu obsady dubbingu może być niezwykle pomocny przedstawiciel wytwórni w danym kraju. Przez wiele lat u Disney’a był Mariusz Arno-Jaworowski i to na nim spoczywała odpowiedzialność za dobór głosów. I to też jemu możemy podziękować w dużym stopniu, że był i jest tak wysoki poziom dubbingu animowanego w Polsce. Natomiast to, że dubbing do filmów aktorskich jest słaby to już inna bajka. Starałem się podać tego kilka przyczyn zaznaczając jednak, że mój króciutki post pod recenzją jest zaledwie sygnałem i sam temat wymagałby większej odpowiedzi. Po prostu nikt na Youtubie nie czytałby długiego elaboratu o dubbingu – nie tam jego miejsce.
* Daguchna – „…Drugą ryzykowną – żeby nie powiedzieć, że wręcz obraźliwą – tezą postawioną przez pana Raczka jest określenie dubbingu jako „przechowalni marnych talentów” aktorskich, którym nie powiodło się w innych dziedzinach kultury…”
– Trochę już na to odpowiedziałem powyżej ale pragnę przytoczyć to co Daguchna pomija (może tak jej wygodnie) a co ja przytaczam: „..I jeszcze kwestia aktorów – rozumiem, że Pana ocena aktorów jest spowodowana emocjami. Emocjami wywołanymi obejrzeniem złego filmu w słabym dubbingu, bo jak w takich warunkach (patrz powyżej) mógłby być inny? Zarzut, że w dubbingu pracują ludzie którym nie powiodło się w teatrze, filmie itp – jest nietrafiony. Otóż we Włoszech, Francji, Rosji istnieje specjalna grupa aktorów wyspecjalizowanych tylko w dubbingu. Aktorów potrafiących wspaniale operować głosem. Nikt im nie stawia zarzutu, że nie pracują w teatrze czy filmie. I jeszcze inna sprawa – my Polacy jesteśmy narodem, który, chyba mogę użyć tego słowa – narodem malkontentów. Ciągle słychać narzekania (nie mówię o tych słusznych, dotyczących np. powyższego filmu) – taką historię miałem, gdy zamieściłem na moim profilu fragment jednego z najwspanialszych dubbingów mojego dzieciństwa – „Winnetou”. Film ten nigdy nie uzyskałby takiego wyniku frekwencyjnego w kinach gdyby nie ten dubbing. I co? Pod filmikiem podpisał się jakiś „Mądrala”, że nienawidzi polskiego dubbingu i woli oglądać filmy w oryginale, gdyż film pozbawiony prawdziwych głosów aktorów staje się groteskowy i mierzi go swoim fałszem. Odpisałem, że film jest niemiecki i oryginalna ścieżka dźwiękowa jest nagrana w języku niemieckim a występują w nim: Pierre Brice – Francuz, Lex Barker – Amerykanin, Terence Hill – Włoch, Anthony Steel – Anglik, kilka drugoplanowych ról grają aktorzy z Jugosławii – więc ten wpis jest … mimowolną pochwałą dubbingu, z tym, że dubbingu niemieckiego. Dodam jeszcze, żeby się więcej już nie rozpisywać – film ten jest dla nas Polaków nie do przyjęcia w wersji niemieckiej – kiedy np. bandzior woła do Indianina „Ręce do góry!” w oryginale „Hände hoch” – to widz polski nie jest w stanie tego zaakceptować…”
* Daguchna: „…Argument typu „w dubbingu pracują tylko nieudacznicy” brzmi jeszcze bardziej niedorzecznie w kontekście ocenianego przez pana Raczka filmu. Bo jakie nazwiska mamy w polskiej wersji Artemisa Fowla? Przemysław Sadowski. Artur Dziurman. Rafał Zawierucha. Jerzy Schejbal. To chyba nie wymaga komentarza…”
– Co prawda nie zajmuję się dubbingiem zawodowo ( nigdy nie pracowałem w dubbingu) lecz troszkę się znam na nim, oglądam prawie wszystkie filmy zdubbingowane na polski i … nazwiska tych panów nic mi nie mówią. Aby zobaczyć ich dokonania musiałem wpisać ich nazwiska w Dubbingopedię. Ale to nic strasznego, nie muszę ich znać. Oglądając film zdubbingowany zwykle sprawdzam kto to był jeśli jego gra mi się bardzo podobała lub jeśli była rażąco słaba. Swoją drogą ciekawe jest to, że podajesz tylko nazwiska mężczyzn. Z ich rolami jest jeszcze nieźle ale filmy aktorskie kładą przeważnie role kobiece. Wyjdę na seksistę – trudno. Zastanawialiśmy się kiedyś w większym gronie z czego to wynika – Henryka Biedrzycka mówiła, że z tym jest różnie, zależy od rocznika i kształcenia w szkole. Słyszałem, że też od tego, że w ostatnich latach stało się modne zdrowe życie, rzucono więc palenie papierosów i głosy teraz brzmią wyżej niż kiedyś. Oglądając „Artemis” z dużą przyjemnością słuchałem, oglądałem, to co Miriam Aleksandrowicz zrobiła swoim głosem z rolą Judi Dench. Bardzo mi się to podobało. Świetnie podłożone słowa, wymowa, artykulacja i to w dużych zbliżeniach ust! I co? Nic. Nie da się zrobić genialnej kreacji dubbingowej z roli która jest uważana za najgorszą w dorobku filmowym Judi Dench. Gdzie są aktorki które mogłyby dubbingowo udźwignąć kreacje takich aktorek jak Katharine Hepburn, Bette Davis czy choćby późnej Elizabeth Taylor? Już słyszę, że takich filmów już nie kręcą, a kręcą – tylko może ich nie dubbingują. Kiedyś usłyszałem od Marii Horodeckiej, że zaprosiła do odegrania małej, ale ważnej rólki Danutę Stenkę. Była ona tak wspaniała, że po skończeniu nagrania tylko jednego zdania, cała ekipa wstała i zaczęła bić jej brawo. Niestety, mimo całej sympatii do pani Danuty jako człowieka i po prostu fajnej babki – nie odczuwam jej wielkości w dubbingu. Ale chyba mam do tego prawo.
* Daguchna: „…Pan Raczek rozpływa się nad polskimi wersjami brytyjskich seriali takich jak Elżbieta, królowa Anglii, Ja, Klaudiusz czy Saga rodu Forsyte’ów, opowiadając, że tutaj duby były niczym inscenizacje. Tylko że jak inaczej miałyby one się prezentować, skoro te konkretne tytuły to produkcje do bólu teatralne w swojej formie? Gdyby teraz stworzono serial w podobnym stylu i byłby on dubbingowany, to pewnie też aktorzy graliby szeroko i „inscenizacyjnie”. Współczesne odcinkowce stawiają na bardziej „codzienne”, naturalniejsze podejście, dlatego ich polskie wersje również tak brzmią…”
– ok, Raczek podaje te tytuły bo są to wyżyny sztuki dubbingowej nieosiągalne teraz. Daguchna proszę podać tytuły jakichś filmów aktorskich dubbingowanych w ostatnich latach, które były by lepsze od oceny „poprawny”. Oglądam i oglądam i jakoś nie mogę na taki trafić. Zaznaczam, dubbing jest dobry kiedy wszystkie role są dopracowane bo co z tego, że faceci grają dobrze skoro za chwilę następny głos żeński kładzie całą robotę. (znowu jestem seksistą) Dodam jeszcze, że podaję przykłady w mojej historii polskiego dubbingu takich wpadek – np. gdzie aktorka dubbingująca rolę tytułową w filmie „Darling” położyła cały dub. Nie dało się tego słuchać i oglądać.
* Daguchna: „…Niestety to, co napisał (Zbigniew Dolny) o współczesnym dubie, jest bardzo nieuczciwe wobec obecnych twórców tej dziedziny, bo deprecjonuje ich działania na rzecz mitologizowania branżowej przeszłości….”
– Nigdy nie twierdziłem, że dawny dubbing był w 100% wspaniały. Pisząc historię dubbingu czasami miałem wielki problem jaki film wybrać za dubbing roku. I nie wynikało to z tego, że było w danym roku wiele arcydzieł, częściej było tak, że nie było tam nic godnego tego miana. Powody były różne. Pierwsze lata powojenne – dubbingowane były tylko filmy z demoludów, nic dziwnego, że dubbing nie ratował tych propagandowych produkcyjniaków. Do tego dochodził warsztat. Trzeba było kilku lat by dojść do biegłości w perfekcyjnym opanowaniu tej sztuki. W późniejszych latach też było różnie – bo ile było dubbingowanych takich filmów jak „12 gniewnych ludzi”, „Anatomia morderstwa”, „Zbrodnia doskonała”, „Salvatore Giuliano” itd. Nie za wiele.
* Daguchna: „…Zupełnie nie rozumiem zarzutu wobec aktualnych reżyserów dubbingu, że nie wszyscy mają wykształcenie w kierunku reżyserii i przez to mieliby być gorsi od swoich dawnych poprzedników…”
– Tu wynikła pewna nieścisłość, ale to z mojej winy. Otóż, kiedyś reżyserami były osoby po skończeniu studiów na wydziale reżyserii. Dziś wielu jest aktorami którzy przestawili się na reżyserię – nie jest to zarzutem, jednak moja skrótowość była zbyt wielka. W ubiegłych latach też reżyserowali aktorzy – np. pan Ryszard Sobolewski czy Krzysztof Szuster, Maria Horodecka była wpierw dialogistką a pan Romuald Drobaczyński wracał do dubbingu kiedy nie wiodło mu się w fabule. Wszyscy oni mieli znaczące dokonania w dubbingu.
Zamieszczając ta notkę miałem na myśli to, że skoro w nowych dubbingach odczuwam taką sytuację, że aktor nie „jest” a „gra” to czuję ogromny dyskomfort. Za „jest” – uważam, że aktor śledzi, odtwarza drogę artystyczną, twórczą, pracy swego zagranicznego kolegi. Natomiast „gra” – rozumiem jako nadgrywa, przesadza z interpretacją, nie czuję tam duszy. Nie czuję korelacji ze współpartnerem. Czyli, hulaj dusza, pokaż, że zagrasz a nie to, że to jesteś ty, że identyfikujesz się z graną postacią.
* Daguchna: „Stwierdzenie, że postęp techniczny pozwalający aktorom nagrywać swoje kwestie osobno zabił dubbing, również jest dla mnie niejasne…”
– Moje odczucie jest takie, że jeden aktor nagrywa w Szczecinie, drugi w Warszawie a trzeci w Białymstoku – nie ma między nimi żadnej współzależności, korelacji, wzajemnego związku. Nie jestem przeciwnikiem postępu technicznego, ale musi on czemuś służyć. No bo czemu służy nagrywanie każdego aktora osobno, poza tym, ze można daną kwestię wydłużyć by się kłapy zgadzały (plus dla montażystki); że nie jesteśmy związani skomplikowanym grafikiem uwzględniającym czas w którym kilku aktorów może zagrać daną scenę (plus dla kierownika produkcji) no i najważniejsze : dla wygody aktorów, którzy mają przecież tyle innych zajęć. Przyznam się, nie przekonuje mnie to. Gdyby tak było, że każdy aktor może nauczyć się swojej roli osobno i osobno ją przygotować to po czorta w teatrze są próby spektakli. Przecież każdy mógłby obkuć swoją rolę w domu i już spotykamy się na premierze. Do tego dochodzi kwestia „terminowania w zawodzie”. Przecież żaden aktor nie jest sam z siebie od razu genialny, stykając się ze swoimi mistrzami, podglądając ich pracę, ich drogę twórczą, dochodzenie do roli itd sam się od nich uczy. Tu przy tej metodzie tego nie ma.
Ale nic nie jest takie proste, od czego jest reżyser? A ten jest uwarunkowany od wielu rzeczy, m. in. od tego czy uda mu się skompletować wymarzoną obsadę. Podam przykład: moja ukochana reżyser Maria Piotrowska wyreżyserowała w 1965 roku GENIALNIE (!) film Disney’a „101 Dalmatyńczyków”, trzydzieści lat później opracowała ten film ponownie i była to klęska. Nie można było do roli Cruelli zaangażować wybranej aktorki, była niedostępna, zagrała tą rolę inna aktorka – fatalnie. Jeszcze kilka innych ról w tym filmie było słabych aktorsko i w rezultacie cały dubbing był zły. I to u takiej mistrzyni, która nie zaliczała zwykle wpadek.
Dalej – nie odniesiono się do sprawy komisji oceniającej dubbingi – teraz takich nie ma. A pisałem:
– … na jakość dubbingu wpłynęło też zlikwidowanie Komisji oceniającej dubbing – nie wiem czy Pan wie, że po zrobieniu dubbingu (do roku 1997) były komisje odbioru dubbingu. Zasiadało tam kilka, kilkanaście osób – m. in. był tam Zygmunt Kałużyński – oglądali oni już zdubbingowany film , odbywała się po filmie dyskusja dotycząca dubbingu – oceniano tłumaczenie, jakość techniczną, reżyserię, dobór aktorów, nakazywano poprawki itd – później wystawiano ocenę filmu od której zależało wynagrodzenie ekipy dubbingowej. Im wyższa ocena tym premia wyższa…
– zupełnie pominięto poruszany przeze mnie wątek pieniędzy i czasu:
– … Bardzo małe pieniądze na dopracowanie dialogów przez fachowych dialogistów. Często stacja (np. Netflix) dostaje film na kilka dni przed światową premierą i dialogi pisze kilku dialogistów by zdążyć na czas. Dialogi są okropne, niedopracowane i czasami skandaliczne (dla mnie szczególnie bolesne jest nadmierne używanie słowa „ruchy” – jest to w co drugim dubbingu!). Nie jestem też pewien czy w dzisiejszych studiach dubbingowych są redaktorzy naczelni, którzy przeglądają teksty i wskazują miejsca gdzie on powinien zostać poprawiony – mam wrażenie ( po obejrzeniu iluś tam dubbingów), że często nie ma tam takowych…
Nie dawniej jak wczoraj skończyłem oglądanie produkcji (bo nie można nazwać tego filmem) „Transformers, wiek zagłady”. Oglądałem go trzy dni – po 30-40 minutach miałem dość i musiałem to przekładać na następny dzień. Zacząłem go oglądać w towarzystwie mojego przyjaciela i pierwsze co usłyszałem to; No nie, pani Łopatniukowa by tego nie puściła. Chodziło o tłumaczenie. Po filmie napisy, sprawdzam kto grał…hmmm i kto pisał dialogi i szczęka mi opadła. Jeden z najpopularniejszych polskich dialogistów. No cóż, może w tym czasie miał depresję, może film wybitnie mu nie leżał ale gdzie redaktor naczelny! Itd itp.
Czas – tu jaki wpływ na powstawanie dubbingu miał czas i pieniądze przytoczę słowa świetnego kierownika produkcji, pana Adama Wieluńskiego:
-„… To był bardzo trudny i burzliwy okres w moim życiu. Nastąpił dubbingowy boom, pracy było wiele i czasami, nawet dla mnie – doświadczonego organizatora produkcji dubbingowej, były takie chwile, że wysiadałem. Koniec lat 90-tych – początek lat 2000 nastąpiła kumulacja. W bufecie siedziało około 50 aktorów a 7 kierowników produkcji pracowało na okrągło. Z tego ci najbardziej doświadczeni robili po 3 – 4 produkcje na raz. Był to czas, w którym Master opracowywał około 5 tysięcy aktów filmów w dubbingu w rok. To było coś nieprawdopodobnego. Moje telefon dzwoniły od świtu do nocy. To był chyba najbardziej wymagający okres mojej pracy zawodowej. Musimy też sobie zdawać sprawę, że na rynku warszawskim nie byliśmy jedynym studiem dubbingowym. Była Sonica, był Start, powstał Publishing, był Eurocom. Ale Master Film był największym studiem dubbingowym, jeśli chodzi o możliwości produkcyjne. Tu dubbingowało się filmy dla Disneya, dla Warnera, dla Wizji 1, dla C+, dla TVN i dla publicznej TV….”
Nie można było, mając bardzo ograniczony czas i moce produkcyjne robić super dubbingów. Owszem, niektóre z tych dla C+ były dobre, ale efekt szybkiego dubbingowania był taki, że zrezygnowano z tego. Inna sprawa, że nie zawsze dobierano odpowiedni repertuar do polskiego opracowania.
* Daguchna: „… Nie jest to niestety pierwszy raz, kiedy ludzie teoretycznie przychylni dubbingowi w praktyce paskudzą do własnego gniazda, utrwalając stereotypy dotyczące tej dziedziny. Ale wcześniej nie zdarzyło się, żeby robili to ci, których opinia w temacie tak bardzo się liczy. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak wielką szkodę takie zachowanie może przynieść całej branży. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy punkt widzenia przeciętnego widza nadal jest silnie kształtowany przez opinie osób uznawanych za autorytety w dziedzinie filmu i okolic, a dystrybutorzy, telewizje czy platformy streamingowe biorą sobie do serca takie głosy z przestrzeni publicznej przy decydowaniu o zleceniu dubbingu…”
– Zostałem tu przedstawiony, zresztą jestem w dobrym towarzystwie – Tomasza Raczka, jako ten co teoretycznie jest przychylny dubbingowi a w praktyce „paskudzi do własnego gniazda”. Moja odpowiedź jest taka – proszę czytać uważnie moje teksty, czytać ze zrozumieniem bez nadmiernej egzaltacji. Nigdy nie potępiałem dubbingu a wręcz przeciwnie, wskazując na niedociągnięcia miałem cichą nadzieje, że może to sprawi, że ktoś pracujący w dubbingu zastanowi się – może coś jest na rzeczy? Daleki byłem też w stawianiu się jako wszystko wiedzącego specjalisty, wujka dobra rada czy przemądrzałej ciotki. A już najdalszy jestem od stwierdzenia, że jakaś moja negatywna opinia spowoduje, że dystrybutor zniechęci się do dubbingowania danego filmu. To nie jest tak – Dystrybutorzy dobrze wiedzą, że dobry dubbing może znacząco podnieść ferkwencję w kinie i przynieść im większe dochody.
Może by warto przeczytać dyskusję jaka przetoczyła się przez polską prasę filmową w pierwszej połowie lat 70-tych ub. wieku . Np. artykuły: „Brigitte Bardot mówi po polsku” Mikołaja Wojciechowskiego (Ekran, nr. 34, 1972); „Elektronika i tak nas zmiecie. Jeszcze raz o dubbingu” Zygmunta Kałużyńskiego (Ekran nr.38, 1972) i „Jeszcze słowo o dubbingu” Leona Bukowieckiego (Ekran, 43, 1972). Chcę zwrócić uwagę, że były to lata największych triumfów dubbingu, lata Forsyte’ów i Elżbiety, królowej Anglii.
Zbigniew Dolny