W obronie dubbingu, czyli polemika z Tomaszem Raczkiem i nie tylko

Choć mamy XXI wiek i wydawałoby się, że ludzie przeszli do porządku dziennego z obecnością zjawiska dubbingu w mainstreamie, to rzeczywistość jest o wiele mniej różowa. Największym problemem najczęściej nie jest jednak niechęć samych widzów, a różnego rodzaju popkulturowi dziennikarze czy blogerzy, przedstawiający tę formę tłumaczenia w negatywnym świetle na podstawie niesprawdzonych lub przekłamanych informacji. Niby tutaj zawsze można to wszystko zbyć stwierdzeniem, że tacy ludzie chcą zaistnieć za wszelką cenę, dlatego plotą, co im ślina na język przyniesie. Jednak trudno znaleźć sensowne wytłumaczenie, kiedy nieprawdziwe informacje o krajowym dubbingu rozpowszechniają osoby cieszące się dużą renomą w branży i dotychczas uchodzące za przychylne rozwojowi tego rodzaju spolszczeń.

Taką przykrą niespodziankę sprawił parę dni temu Tomasz Raczek, krytyk filmowy, w przeszłości często wypowiadający się o dubach w pozytywnym tonie i stawiający je ponad wszechobecnymi szeptankami. W opublikowanej na swoim kanale wideorecenzji filmu Artemis Fowl zawarł garść tak dramatycznie niesprawdzonych i krzywdzących stwierdzeń na temat dubbingu, że nie dało się obok nich przejść obojętnie. Zwłaszcza jeżeli posiada się choć minimalne pojęcie o tym, jak ta branża obecnie funkcjonuje.

Pan Raczek delikatnie mówiąc nie był zachwycony polską wersją Artemisa Fowla, a za przyczynę takiego stanu rzeczy uznał rzekome słabości systemu pracy nad krajowymi dubbingami, przede wszystkim pobieżnie przeprowadzane castingi. Niesłusznie, ponieważ dobór głosów do dubów produkcji dużych filmowych graczy – takich jak Disney, Warner i tym podobne – odbywa się z zachowaniem należytej staranności. Bierze w nim udział strona amerykańska, która z pomocą polskiego przedstawiciela wybiera odpowiednich aktorów, dokonując selekcji spośród sporego grona kandydatów. I nie jest to żadna wiedza tajemna, bo bez problemu można znaleźć wywiady z twórcami dubbingu, w których opowiadają oni, często ze szczegółami, o tej części pracy. Zarówno reżyserzy (Waldemar Modestowicz w rozmowie z dubbing.pl), jak i aktorzy (Wojciech Duryasz w rozmowie z gildia.pl) czy też osoby łączące zawodowo obie te funkcje (Piotr Kozłowski w rozmowie z Krytykami z pierwszego piętra).

Drugą ryzykowną – żeby nie powiedzieć, że wręcz obraźliwą – tezą postawioną przez pana Raczka jest określenie dubbingu jako „przechowalni marnych talentów” aktorskich, którym nie powiodło się w innych dziedzinach kultury. Trochę pachnie hipokryzją sugestia, że ograniczenie swojej pracy zawodowej tylko do tej konkretnej branży miałoby komuś uwłaczać, skoro w tym samym filmiku pan krytyk mówi o polskim dubie jako o sztuce. Poza tym… Ujmę to tak. Z racji zarówno zainteresowań, jak i zawodu, staram się w miarę na bieżąco śledzić krajowy rynek aktorski. Przyglądam się też uważnie temu, jak wygląda branża dubbingowa w innych państwach. Wniosek z tego wysnułam jeden. Nie ma chyba w Europie drugiego takiego miejsca, gdzie aktorzy użyczający głosów z powodzeniem funkcjonowaliby również w filmie, teatrze, telewizji. A w Polsce tak właśnie jest. Nie zapominajmy też o tym, że poświęcenie się wyłącznie dubbingowi wcale nie musi wynikać z porażki na innych polach, a na przykład z niechęci do mechanizmów rządzących ekranem i sceną. Przykładowo na pewnym etapie swojej kariery Jacek Braciak zrezygnował całkowicie z pracy w teatrze, bo przestała mu ona odpowiadać. Czy to oznacza, że film oraz telewizja w jego wypadku stały się „przechowalnią marnego talentu teatralnego”?

Argument typu „w dubbingu pracują tylko nieudacznicy” brzmi jeszcze bardziej niedorzecznie w kontekście ocenianego przez pana Raczka filmu. Bo jakie nazwiska mamy w polskiej wersji Artemisa Fowla? Przemysław Sadowski. Artur Dziurman. Rafał Zawierucha. Jerzy Schejbal. To chyba nie wymaga komentarza.

Swoją drogą totalnie boli mnie użycie przez osobę o takim doświadczeniu argumentu odwołującego się do Shreka – nie dość, że umieszcza się tu dubbing animacji w dyskusji o dubie aktorskim, to jeszcze mówimy o opracowaniu owszem, świetnym, ale przechwalonym ponad miarę.

Przyczyną tak krzywdzącego podejścia pana Raczka do współczesnego dubbingu okazało się… umiłowanie do dublaży sprzed lat. Nadmierne, jak widać, wręcz mitologizujące tamte opracowania. Pan Raczek rozpływa się nad polskimi wersjami brytyjskich seriali takich jak Elżbieta, królowa Anglii, Ja, Klaudiusz czy Saga rodu Forsyte’ów, opowiadając, że tutaj duby były niczym inscenizacje. Tylko że jak inaczej miałyby one się prezentować, skoro te konkretne tytuły to produkcje do bólu teatralne w swojej formie? Gdyby teraz stworzono serial w podobnym stylu i byłby on dubbingowany, to pewnie też aktorzy graliby szeroko i „inscenizacyjnie”. Współczesne odcinkowce stawiają na bardziej „codzienne”, naturalniejsze podejście, dlatego ich polskie wersje również tak brzmią.

W związku z wyżej wymienionymi kwestiami, pod wideorecenzją pojawiło się wiele komentarzy, których autorzy zwracali uwagę na nierzetelność takiego podejścia pana Raczka. Niestety wśród nich trafiły się i takie, które – choć ich autorzy zapewne mieli dobre intencje – wcale nie pomagały. Mam tu na myśli przede wszystkim długą wypowiedź mojego redakcyjnego kolegi, Zbigniewa Dolnego, którego wiedzę na temat historii dubbingu wszyscy bardzo szanujemy. Niestety to, co napisał o współczesnym dubie, jest bardzo nieuczciwe wobec obecnych twórców tej dziedziny, bo deprecjonuje ich działania na rzecz mitologizowania branżowej przeszłości.

Zupełnie nie rozumiem zarzutu wobec aktualnych reżyserów dubbingu, że nie wszyscy mają wykształcenie w kierunku reżyserii i przez to mieliby być gorsi od swoich dawnych poprzedników. Pan Dolny zwraca uwagę, że teraz często reżyserują aktorzy. Co jest w tym złego? Jeżeli mają odpowiednie predyspozycje, jeżeli przez lata pracy aktorskiej w dubbingu nabrali doświadczenia, dlaczego mieliby nie próbować? Chciałabym zauważyć, że na przykład w teatrze takie sytuacje zdarzają się od lat i naprawdę rzadko budzą jakiekolwiek zastrzeżenia, jeżeli dają dobre efekty. Dlatego oceniajmy to, jak dani reżyserzy dubbingu pracują, a nie jakie posiadają papierki, bo nie są one gwarancją jakości.

Ciekawe są kwestie rzekomego niedofinansowania obecnych dubbingów i niedoborów kadrowych wśród osób odpowiedzialnych za dialogi. Takie informacje nie funkcjonują w powszechnym obiegu, zapewne ze względu na różnorakie klauzule poufności. Skąd więc pewność, że te duby są robione za „psie pieniądze”, bez kontroli jakości? Taki, a nie inny kształt warstwy dialogowej może wynikać głównie z tego, że po prostu język polski przez lata się zmienił i niektóre zwroty potoczne czy formy niegdyś uchodzące za niedbałe stały się bardziej akceptowane. Poza tym nie oszukujmy się – wiele współczesnych tytułów, które otrzymują dub, nijak nie należy do kategorii filmowych arcydzieł i nie znajdziemy w nich bohaterów mówiących literacko.

Stwierdzenie, że postęp techniczny pozwalający aktorom nagrywać swoje kwestie osobno zabił dubbing, również jest dla mnie niejasne. Rozumiem, że można mieć sentyment do dawnych czasów, fantastycznych historii wynikających ze spotkań przedstawicieli różnych generacji w studiu nagraniowym, ale… Po primo – technika zwyczajnie musi iść do przodu, czy nam się to podoba, czy nie. A po secundo – nie można traktować postępu technicznego jako źródła wszelkiego zła, zwłaszcza że solowe nagrania ogromnie ułatwiły i przyśpieszyły pracę nad dubbingami. Już nie trzeba powtarzać całej sceny z udziałem stada aktorów tylko dlatego, że jeden z nich się pomylił. Montażyści oraz dźwiękowcy mają większe pole manewru. Za to, że aktor w danym dubbingu brzmi, jakby mówił do ściany, a nie do partnera, należy winić jedynie jego samego tudzież jego pospołu z reżyserem, który nie potrafił z delikwenta wycisnąć odpowiedniego brzmienia.

Trzeba to powiedzieć głośno. Przy całej sympatii dla dawnych dubbingów, nie wszystkie były idealne, mimo nakładu pracy. Jednak trudno jest to zweryfikować przeciętnemu widzowi, bo dostęp do starych opracowań jest z różnych przyczyn utrudniony. Może warto zawalczyć o zmianę takiego stanu rzeczy?

Nie jest to niestety pierwszy raz, kiedy ludzie teoretycznie przychylni dubbingowi w praktyce paskudzą do własnego gniazda, utrwalając stereotypy dotyczące tej dziedziny. Ale wcześniej nie zdarzyło się, żeby robili to ci, których opinia w temacie tak bardzo się liczy. Chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, jak wielką szkodę takie zachowanie może przynieść całej branży. Zwłaszcza w sytuacji, kiedy punkt widzenia przeciętnego widza nadal jest silnie kształtowany przez opinie osób uznawanych za autorytety w dziedzinie filmu i okolic, a dystrybutorzy, telewizje czy platformy streamingowe biorą sobie do serca takie głosy z przestrzeni publicznej przy decydowaniu o zleceniu dubbingu. Czy częściej – nie oszukujmy się – niezamawianiu go wcale. Jednak pewnym pocieszeniem jest fakt, że strony poświęcone polskiemu dubbingowi praktycznie wszystkie, jak jeden mąż, skrytykowały całe opisywane tutaj zdarzenie. I tego się trzymajmy.

Grafika wykorzystana w nagłówku: © Tribeca Productions / Walt Disney Pictures. Pozostałe zdjęcia autorstwa: TheAngryTeddy, Free-Photos i Skitterphoto.

5 komentarzy - Dodaj komentarz

Odpowiedz