BTI Studios to ponad wszelką wątpliwość jedno z ulubionych studiów Netfliksa, opracowujące sporą część oryginalnych animacji tej platformy. Od samego początku realizowane w studiu kreskówki były dobre, ale nie idealne. Widać jednak, że BTI nie spoczywa na laurach i uczy się na błędach, czego dowodem jest druga seria Big Mouth. Drodzy państwo, oto bodaj najlepszy zrealizowany dotychczas w tym studiu dubbing!
Pierwszym, co rzuca się w ucho, jest świetna obsada. Z tym akurat produkcje realizowane w BTI Studios – przynajmniej te animowane – nie mają problemów. Osobiście uważam jednak, że przy Big Mouth Jan Aleksandrowicz-Krasko (i ewentualnie inne osoby odpowiedzialne za casting) przeszedł samego siebie. Polskie głosy są inne od angielskich, ale świetnie dobrane do postaci i po dwóch seriach jak dotąd nie trafił się taki, który sprawiałby złe wrażenie. A wręcz przeciwnie – to maraton naprawdę świetnie dobranych i zagranych ról. Kreacje Mateusza Damięckiego, Roberta Jarocińskiego, Otara Saralidzego i Aleksandra Orsztynowicza-Czyża, czyli głównych bohaterów męskich, są bardzo dobre. Ale na szczególną uwagę zasługują role kobiece. Lidia Sadowa brzmiała dobrze w serii pierwszej, ale moim zdaniem dopiero w drugiej rozwija skrzydła. Olga Omeljaniec, niezła jako Lana w Archerze, wcielając się w zwariowaną Connie daje popis swoich umiejętności, wypadając świetnie zarówno wtedy, kiedy ta jest spokojna, jak i – albo raczej: przede wszystkim – kiedy wrzeszczy i ciska przekleństwami na prawo i lewo. Słuchając hormonelli w jej wykonaniu zaczyna się mieć żal, że reżyserzy dubbingowi rzadko angażują ją do głównych ról. Moim zdaniem jedną z najbardziej niedocenionych ról dubbingowych ubiegłego roku była Katarzyna Łaska wcielająca się tutaj w Missy. Warto docenić ją chociażby za to, że Łaska – której postać bezustannie „skrzeczy” – z nagrań wychodzi prawdopodobnie ze zdartym gardłem, ale za to z genialnie zagraną rolą na koncie. Będąc przy rolach żeńskich, nie można nie wspomnieć o Sebastianie Perdku, bezbłędnie wcielającym się w Lolę.
Animacje mają to do siebie, że nawet osłuchani aktorzy w nich nie rażą, ale Krasce udało się ich jednak poprowadzić na tyle dobrze, że nawet oni tworzą w Big Mouth jedne z lepszych swoich kreacji w ostatnich latach. W tej kategorii wyróżnić należy przede wszystkim Jarosława Domina, Sławomira Packa i Miriam Aleksandrowicz. Tak jak przy innych dubbingach, tak i tutaj reżyser nie bał się eksperymentować z „cameo”, czyli angażowaniem osób niezwiązanych z dubbingiem. W Big Mouth pierwszą poważną rolę dubbingową w swojej karierze zaliczył Tomasz Knapik, wcześniej będący co najwyżej narratorem. I wypadł całkiem nieźle, chociaż – jak to z lektorami bywa – oglądanie scen z nim jest trochę abstrakcyjne, bo… no cóż, ma się wrażenie, jakby dubbing mieszał się z szeptanką.
Dość sporym problemem pierwszej serii były dialogi. Co prawda nieocenzurowane i momentami zabawne, ale zbyt często tłumaczone dosłownie, bez zrozumienia kontekstu, i pozbawione polotu. Wymiana dialogisty na Marcina Bartkiewicza przyniosła dobrą zmianę. Nie zauważyłem rażących błędów, a tłumaczenie stało się żywsze i bardziej swobodne, ale przede wszystkim – zabawniejsze. Co prawda mógłbym przyczepić się dosłownego przetłumaczenia ugruntowanego już wśród młodzieży friendzone na „strefę przyjaźni”, ale mogło być to podyktowane tym, że w Big Mouth pojawiają się też „alone zone” i „fuck zone”, więc w celu zachowania spójności przetłumaczono wszystkie te „strefy”. Zdarza się też, że bohaterowie wysyłają sobie „eski” nawet wtedy, kiedy piszą ze sobą na komunikatorach internetowych, ale nie jest to jakiś rażący błąd. Nieco bardziej razi, że postać nazywana Czarodziejem Wstydziuchem potrafi ni stąd, ni zowąd stać się Czarodziejem Wstydu. Sporadycznie zdarzają się również nawiązania do Polski, jak chociażby do Filmwebu, ale są one na tyle rzadkie i nieinwazyjne, że nie wpływają na ogólną jakość dialogów. W paru miejscach zastąpiłbym hiperpoprawnych politycznie „homoseksualistów”, kojarzących się bardziej z terminologią medyczną i stosowaną przez środowiska prawicowe, na neutralnych „gejów”, ale i to nie jest jakiś wielce rażący błąd.
Pod względem technicznym dubbingowi nie można niczego zarzucić. Tak naprawdę jedynym minusem jest nietłumaczenie piosenek. Nie licząc sporadycznych śpiewanych wstawek ducha Duke’a Ellingtona, do piosenek automatycznie pojawiają się napisy, ale jest to najwidoczniej podyktowane względami licencyjnymi, bo rozwiązanie takie stosowane jest w każdej dubbingowanej wersji.
Big Mouth to serial w moim odczuciu na wskroś przeciętny, spóźniony o dobre kilka lat. Jedyne, co mnie przy nim trzymało, to właśnie polska wersja. Nawet pierwsza seria, mająca problemy z tłumaczeniem, ratowana była przez świetnie dobrane głosy i znakomicie zagrane role. Widać, że BTI nadal trzyma niezły poziom animacji. Co prawda te wcześniejsze niedomagały pod względem dialogów, miały jednak świetną obsadę. W drugiej serii Big Mouth na szczęście zagrały już jednak oba te elementy, co skutkuje dubbingiem naprawdę udanym. Chociaż nadal nie mam parcia na oglądanie tego serialu, to jeżeli trzecia seria powstanie, ponad wszelką wątpliwość obejrzę ją dla Katarzyny Łaski, Olgi Omeljaniec czy Sławomira Packa.
Grafika wykorzystana w nagłówku: © Netflix.
-
10/10
-
9/10
-
9/10
-
8/10
-
8/10
Uwagi dodatkowe
Ocena 8/10 dla warstwy technicznej wynika wyłącznie z faktu, że piosenki nie są dubbingowane. Należy jednak pamiętać, że jest to wymóg narzucony odgórnie, a nie wina studia dubbingowego.
Odpowiedz